No dobra, jakoś i od czegoś trzeba zacząć. To może, ja zacznę od tego, że nie chcę by ktokolwiek spodziewał się znaleźć tutaj jakichkolwiek głębokich przemyśleń, rozważań filozoficznych i innych badziewi.
Spodziewać się za to można: (w miarę aktualnych) relacji z mojego pobytu (życia) w Szkocji, opisów podróży i ogólnie tego, co się ze mną dzieje. A wszystko to pisane będzie językiem chaotycznym i pełnym błędów.
Pierwsza informacja:
Wczoraj dostałem e-list od nauczyciela włoskiego. Jako jedna z dwóch osób będę się starał o (niewielkie - pomiędzy 250 a 600 funtów) stypendium, które będzie wypłacone we Włoszech. Zachodu o to tyle, jakby mi mieli dać niewiadomo ile kasy. Wypełnianie podania (da się jeszcze zrozumieć), pisanie listu motywacyjnego (to też jeszcze da się zrozumieć), oficjalna rozmowa przed komisją składającą się z przedstawicieli czterech uniwersytetów w Szkocji: Glasgow, Strathclyde, St. Andrew's i Edynburg (tego już za bardzo zrozumieć nie mogę), no i pytania, które będą zadawać (w tym ok. dwa po włosku!).
Ja jadę do Włoch uczyć się języka; nie chcę być sprawdzany z mojej znajomości jego. Do tego słowa nauczyciela, żebym nie przyniósł wstydu uniwersytetowi(!). Do rozmowy z komisją jeszcze ponad miesiąc, a ja już się denerwuję.
Acha, niedługo zapytają nas do którego miasta we Włoszech chcemy jechać. Do wyboru są: Turyn, Bolonia i Genua. Podobno Turyn z tych trzech jest najładniejszy, ale Genua leży nad morzem :) Po dokładniejszej analizie (artykułów na wikipedii) i zaczerpnięciu opinii od ludzi, będę musiał się zdecydować. Jak nie, to wyślą mnie bez pytania o moje zdanie.
Ale do wyjazdu jeszcze duuużo czasu.
No comments:
Post a Comment