Monday, 21 April 2008

Stypendium, czy nie? Jeśli tak, to ile?

 

Emocje już opadły. Rozmowa kwalifikacyjna za mną. Nie było aż tak źle, chociaż mogło być lepiej.

W wyznaczonym miejscu stawiłem się niewiele przed czasem, koleżanka z grupy była już w pokoju, przez szparę w drzwiach widziałem biedaczkę, zestresowaną, odpowiadającą na pytania. Po kilku minutach wyszła, więc przystąpiłem do zadawania, typowych w takich sytuacjach, pytań. W końcu przyszła kolej na mnie. Zostałem poproszony do środka, wskazano mi miejsce, gdzie miałem siedzieć, no i usiadłem. Przede mną jakieś siedem, poważnie wyglądających osób w garniturach. Przewodniczący komisji (nawet nie pamiętam, kim on był) przedstawił mi każdego egzaminatora. Nie wiem po co, bo w takich okolicznościach nie interesowało mnie kim oni są. Pierwsze pytanie było poprzedzone podziękowaniami za przyjście. „Ależ proszę, to drobnostka” – chciało się powiedzieć. No a potem ostrzał z karabinu: co? kto? kiedy? dlaczego? co sądzisz? itp. Pytali o Genuę, o południowe Włochy, o moje plany na napisanie pracy pisemnej (co za wstyd, nie wiedziałem co odpowiedzieć) i inne różne rzeczy, których sobie teraz nie przypominam; wszystko po angielsku). Na koniec były pytania (po włosku) od konsula, który mówił bardzo szybko i raczej, jak na moje uszy, niewyraźnie. Nic na co byłem przygotowany. Najpierw mówił coś od siebie, później wplatał w to pytanie. Było coś o albańskiej i rumuńskiej imigracji we Włoszech, coś o znanym architekcie z Genui i pewnie kilka innych. Nie rozumiałem większości słów. Raz powiedział coś o Rumunach, po czym pozostali się zaczęli śmiać, więc, żeby nie wyjść na zupełnego głupka, śmiałem się z nimi. Ogólnie część mówiona po włosku okazała się tragiczna. Nie pamiętałem słownictwa i byłem zbyt stresowany, żeby zastanawiać się nad gramatyką. Koleś to chyba widział, bo powiedział, żebym się nie denerwował. Musiało być naprawdę źle. Jedyne, co mnie uratowało, to pytanie dotyczące pochodzenia słówka ciao. Jakoś z tego wybrnąłem, ale samego pytania (czy używam tego słowa) nie zrozumiałem i tylko potakiwanie głowy mojego nauczyciela naprowadziło mnie na odpowiedź „Sì!” Jutro pewnie usłyszę, co mój nauczyciel będzie miał do powiedzenia, i czy jednak przyniosłem wstyd uniwersytetowi, czy nie.

A teraz film Milenci a Vrazi po raz drugi i pisanie eseju na jutro.

2 comments:

Anonymous said...

No nie... O malo nie padlam ze smiechu... A taka jestem z Ciebie dumna, Stary... Bez kitu. Jestes wielki. Jak ja bym tam byla zamiast Ciebie, umarlabym. Jaka jest historia slowa "ciao"? Co bylo o mniejszosci albanskiej? To mnie interesuje? Ale Ci zazdroszcze!
22 Apr.

zarazek said...

Ciao to z dialektu (chyba weneckiego). Coś tam sciao vostro (I'm your slave), potem skrócone do ciao.
No, mówiłem o arbareszach i że chciałbym tam pojechać i zobaczyć, jak żyją. Takie tam głupoty. A potem o albańcach i przestępczości.
24 Apr.